Dzisiaj kilka (dosłownie!) słów na temat książki “O pięciu osobach, które odwiedziły moją żonę po mojej śmierci” autorstwa Julii M. Maj. Jak się okazuje, bo nie doczytałam tego wcześniej - jest to debiut literacki autorki. Po tę powieść o dość długim i tajemniczym tytule sięgnęłam z prostego powodu. Była to lektura na wrzesień w ramach Białostockiego Klubu Książki. I wywołała dość ożywioną dyskusję.
Głównym bohaterem powieści jest Witold - mężczyzna, który zdaje sobie sprawę, że nie żyje i tak nie do końca spodziewał się tego, że kiedy to nastąpi, będzie ze swojego fotela w salonie obserwował swoje otoczenie, w którym do tej pory przyszło mu żyć. W centrum uwagi znajduje się jego żona - Maria, do której przychodzą kolejno różne osoby. Każda z wizyt uruchamia wspomnienia i konfrontuje Witolda z własnym życiem. Przynoszą mu swoistą refleksję nad tym, co zrobił, czego nie zauważył, jakie ważne sprawy przemilczał.
Moim skromnym zdaniem powieść jest tak naprawdę o Marii. Podczas lektury ma się wrażenie, że główną postacią jest Witold, bo przede wszystkim on jest narratorem w opowieści. Jednak mam nieodparte wrażenie, że autorka zastosowała taki zabieg, aby postać Marii nie udało się czytelnikowi tak szybko odszyfrować. Pojawia się niemal w każdej retrospekcji Witka. Mimo iż nie gra pierwszych skrzypiec, to bardzo wyraźnie zaznacza swoją obecność. Kobieta, pomimo przeżyć - trudnych przeżyć - stara się ułożyć sobie życie w wygodny sposób. Jest wepchnięta w rolę żony i gospodyni, ale świetnie wywiązuje się ze swoich obowiązków.
Tragiczne w powieści jest to, że para pomimo ponad trzydziestoletniego małżeństwa nie rozmawiała za wiele ze sobą - przynajmniej jeżeli chodzi o te najważniejsze sprawy, a nie te dotyczące codziennego życia. Raczej na co dzień się komunikowali niż rozmawiali odnośnie potrzeb każdego z małżonków.
Największą siłą debiutu Julii M. Maj jest jego emocjonalna szczerość. To powieść o innym obrazie miłości i żałobie, ale także o codziennym niedopatrzeniu. Jest to również opowieść o tym, jak łatwo przegapić czyjeś potrzeby, gdy koncentrujemy się wyłącznie na sobie. Narracja budowana na pięciu wizytach nadaje opowieści swoisty rytm, co jednych czytelników może zachwycić, innych jednak zmęczyć. Brak jednoznacznego zakończenia czy odpowiedzi na pytanie o przyczyny śmierci bohatera może budzić niedosyt, ale też stanowi zaproszenie do własnych interpretacji.
“O pięciu osobach, które odwiedziły moją żonę po mojej śmierci” to debiut dojrzały, pełen empatii i wnikliwości. To doskonały przykład na to, że literatura nie musi opowiadać o wielkich wydarzeniach, by skłonić do głębokiej refleksji. Czasem wystarczy bowiem fotel, duch i pięć spotkań, które zmieniają sposób patrzenia na życie. Trzeba podkreślić, że to książka, która nie daje łatwych odpowiedzi, ale pozostaje w czytelniku na długo po przeczytaniu ostatniej strony.
Komentarze
Prześlij komentarz